Gajczewska Ludmiła

Gajczewska Ludmiła

Moje hobby (i nie tylko)

1. rośliny ozdobne hodowane w domu,
2. fotografia przyrodnicza,
3. próbki malarskie,
3.1. collage (ok. 120 szt.) i exlibrisy (wyk. metodą collage),
4. archiwalia rodzinne dokumentacja (z uzup. o domorosłą genealogię opisowa),
4.1. redakcja komputerowa tekstów literackich autorstwa członków rodziny,
5. tomiki wierszy i in. poświęcone pamięci osób z kręgu rodzinnego,
6. muzyka poważna i ludowa różnych narodów (fonoteka);

spoza hobby (związane z funkcją w Tow. Polsko-Serbołużyckim Oddz.
Dolnośląski we Wrocławiu od r. 1995):
1. przekłady z jęz. górnołużyckiego i dolnołużyckiego (przede wszystkim poezja
oraz proza – dwie książeczki dla dzieci - i publicystyka; łącznie ponad 105 pozycji;
2. tomik (w red. komputerowej) „Z łużyckiej wyspy” (wiersze własne w jęz. polskim,
górnołużyckim i dolnołużyckim) oraz przygotowywanie wieczorków literacko-muzycznych
i wystaw gabinetowych promujących najmniejszy naród słowiański;
3. obwoluta płyty CD do nauki jęz. dolnołużyckiego ("Zakłady dolnoserbskeje rĕcy"
aut. Alfreda Měškanka);
4. "Słowianska lipka" (ilustr. na okładkę rozprway dokt. dr Joanny Szczepankiewicz-Battek
z Tow. Polsko-Serbołużyckiego OD we Wrocławiu);
5. Lužica/Łužyca/Lausitz (tragedia karczowanych wsi).

Wrocław, 14.12.2019 r.    /-/   Ludmiła Gajczewska


Monte Cassino. Fot. Mariola Pacholak
 

Da Bóg nam kiedyś
zasiąść w Polsce wolnej,

od żyta złotej,
od lasów szumiącej (...)

Czerwone maki
(Mama gra...)

Tłumione dźwięki
unoszą się znad pianina
pobudzona serdecznymi dłońmi
Matki,
której polski los
nie szczędził cierpień...
Lecz wytrwała z nadzieją,
która Ją przy życiu trzyma !
Gra więc:
niech dzieci wiedzą, co to POLSKA
z majową jutrzenką,
ułanami pod okienkiem
Rotą na ustach
(choć wokół „ dym pożarów”),
ostatni już mazur
i Tysiąc walecznych;
wszak dla Niej „więzy, pęta niezelżywe” –
choć Polak nie sługa,
a swój życia los
rzuca
z impetem na stos!
Z sercem w plecaku
na skalnych stokach Widma pod Monte Cassino
zakwita plamami maków...
     <<**>>
- Tylko, Janiu, piano...,
pianissimo...,
żeby nas kto nie doniósł ...

A Wisła,
po polskiej krainie
- kiedy my żyjemy –
płynie...

Gajczewska Ludmiła [W:] Muzyka między wierszami, Wrocław 2014, s. 7.

Wyliczanka polska

Na szachownicy pól
siewcy z obrzędowym gestem;
prapradziad wsparty na szabli, Honorze, Ojczyźnie;
kolumna duchów nad nami,
a dusza
suplikacjami grzmiąca organowo:
o, Boże..., wielki..., święty..., mocny...,
za Tę, co nie zginęła ...
choć los rozrzucił kości
(i coraz wyższy kamienisty szaniec)
więc bij, kto w Boga wierzy
chociaż nie masz zgody...
- a perły zdeptane przez wieprze
za to nasze żaby zawsze kumkają po polsku;
najstarszy ułan Rzeczpospolitej
z dróg i bezdroży Syberii,
ponownie gra pobudkę
prochom z Auschwitz (co ich teraz coraz mniej...);
na wodzie kołyszą się wianki;
latarnik z Aspinwall ociera łzę ukradkiem;
nad kontynentami mosty rozpięte jak żagle,
pod zodiakiem orszaki
naszych wielkich - zapomnianych,
którymi mogli byśmy obdzielić
cały świat,
i żal Chopinowski rozpływa się
w listopadowej nostalgii, dumie i nadziei.
Kyrie eleison,
błagamy o stworzenie zakrzywionej czasoprzestrzeni.

Gajczewska Ludmiła, Wyliczanka polska [W:] Pamiętamy... Bóg – Honor - Ojczyzna. Antologia wierszy
poświęconych Katastrofie Smoleńskiej 10.04.2010 r.,
Wrocław, s. 22-23.

Ofiarował mi los...

Od Krakusa i Wandy
kołyszesz legendą:
kolumną z krzyżem
dajesz maleńki znak.
Ze zbroi
wyrastają Ci skrzydła
z furkotem;
w gardle więźnie Ci hejnał:
Twoja cyfra 1
zhańbiona w trójkącie pasiaka
u włazu do kanału
wybucha
granatem!
Listowiem brzóz odradza się z żebra
pod wieczną zmarzliną;
u Widma krwawisz naręczami maków...

* * *
Z świadomością
napiętą niby postaw sukna
w boleści Sebastiana odbierasz ostatni „kop”...
lory
co sypią chlebem już nie-norwidowskim
odprowadzasz wzrokiem,
aż za mur, gdzie Łukasiński skuty,
rżnięte piłą pradziady
i Walecznych Tysiąc;
gdy w piersi ojca
skonał ten ostatni śpiew...

* * *
... polskie chłopy w Brazylii...
rękawka na Sowińcu;
od Tater góralsko muzyka!
Perły mazurków iskrzą w "Chopin vodka",
prześwituje sen srebrny i czterdzieści cztery...

* * *
Ojczyzna Czarnej Madonny,
języka trudnego dla swoich,
czterech dzwonków na czapce,
przeskoku
przez
płot;
Matka rzeki,
co Rodłem spina oba brzegi Ideału
(choć sięgnął bruku...),
wiatru od morza
i pierwszego krzyku,
zapłakanych wierzb;
żłobi na dłoniach linie,
które darował mi
LOS
         27 września 1999

Gajczewska Ludmiła [W:] Taka to nasza kochana Ojczyzna. Pokłosie II Konkursu Poezji Patriotycznej
dla Polaków i Polonii. Bielsko-Biała 2000 (wydaw. Stow. Promocji Kultury” Podbeskidzie”), s. 45-46.
1 – cyfra (daw. monogram)
 

 

Garść wspomnień...
 

Wiem, że tęsknisz...1

Wiem, kiedy tęsknisz do lasu,
do łagodnych wzniesień,
do zapachu igliwia i mszarów na rojstach,
wiem...,
przewijasz film życia płynący jak Wilia -
rzeka Twego dzieciństwa odległego,
w dali...
Na nostalgię
nie znajdę tu dla Ciebie leku;
jestem, jak Ty,
wygnanką.
Jak my wszyscy – z Raju!


Wilno i okolice. Fot. Mariola Pacholak

Jerzy Gajczewski
Mogłem nie przeżyć...2

     Mogłem nie przeżyć, bo urodziłem się jako siedmiomiesięczny (w szpitalu na Wilczej Łapie w Wilnie).
Do 1936 r. cała nasza rodzina mieszkała w drewnianym domu dziadków Gajczewskich na przedmieściu Kominy
przy ul. Stalowej 12, róg Wiśniowej: dziadek Stanisław, babcia Maria, rodzice, dwie siostry i ja.
Babcia była z domu Dagis. (To chyba jakieś litewskie nazwisko, ale nie jestem pewny...)
Tata pracował na kolei a Mama zajmowała się domem.

     Odkąd sięgam pamięcią, w domu krążyła pogłoska o tatarskim pochodzeniu Taty (podobno z rodziny książęcej...,
z czego mama nieźle sobie pokpiwała, ilekroć się o tym mówiło).

     W 1936 r. Tata  dostał przeniesienie służbowe do Jaszun (25 km od Wilna). Przed  wojną planowano, że Jaszuny
będą podmiejskim ośrodkiem wypoczynkowym dla Wilna. (Był tam nawet szyld: „Miasto - Ogród Jaszuny”).
Od tego czasu mieszkaliśmy w budynku na terenie stacji kolejowej i dojeżdżaliśmy do szkoły w Wilnie aż do wybuchu wojny.

     Rodzice byli w dobrych stosunkach z Assanowiczami (Tatarami polskimi), których głową rodziny był Mustafa Assanowicz
(maszynista kolejowy, a moja mama przyjaźniła się z panią Assanowiczową.

     [We wspomnieniach Jurka z owych lat zachowała się chwila z września 1939 r., kiedy to starszy syn państwa A.,
Bekir (z zawodu inżynier) przyszedłszy pożegnać się z rodziną Gajczewskich przed wyruszeniem na front,
dał mu do potrzymania swą szablę oficerską.]

     Trzymałem ją z wielkim wzruszeniem, jak jaką świętość... mawiał z przejęciem.

     [Po kilku latach tatarski motyw powrócił. Szesnastoletni wówczas Jurek służył od września 1943 do lipca 1944 r.
jako wywiadowca w oddziale AK dowodzonym przez młodszego z Assanowiczów, Jakuba. Z inicjatywą wstąpienia syna
do służby w AK wystąpiła jego matka, Albertyna, pochodząca z rodziny obywatelskiej o polskich tradycjach patriotycznych
związanych z uczestnictwem w Powstaniu Styczniowym].

     Przez pewien czas miałem wówczas własnego konia (zdobycznego). Nie był to żaden koń wyścigowy, tylko gospodarski,
przyuczony pod siodło. Długo się nim nie nacieszyłem... Trzeba go było oddać oddziałowi, bo taka była potrzeba.
Zaraz na pierwszej akcji mój koń zginął od kuli (przeszyła go na wylot) - a wraz z nim zginął mój kolega,
który pojechał zamiast mnie(ja wtedy nie pojechałem, bo byłem chory).

     Praca na stacji kolejowej umożliwiała mi obserwację wszystkiego, co się tam działo, bez wzbudzania podejrzeń.
Co tam robiłem? Jeździłem drezyną po peronie i wykonywałem różne prace jako pomocnik Taty.

Pewnego razu przez stację przejeżdżał niemiecki pociąg pancerny. Wskoczyłem  na stopnie i podjechałam kawałek,
ale zauważył mnie niemiecki wartownik i zagroził mi palcem, żebym się wynosił. Mimo to, jechałem dalej...
Wtedy Niemiec zagroził mi bronią ,więc musiałem zeskoczyć.

     Po niedługim czasie rozległ się potężny huk! Pociąg wyleciał w powietrze kilka kilometrów za stacją!.
Jak się później dowiedziałem, wysadziła go sowiecka partyzantka.

     Do naszego mieszkania przyszło nocą NKWD. Mama rzuciła się na kolana przed obrazem
Matki Boskiej Ostrobramskiej modląc się ratunek dla mnie...
Kiedy weszli do mojego pokoju, jeden z nich poszedł
do łóżka, podniósł kołdrę, spojrzał i przykrył z powrotem mówiąc: „Eto dievočka ! „ Odeszli.

     [Wysłuchiwałam tej relacji z przerażeniem: Całe szczęście, że nie odkrył od strony głowy,
albo gdyby tak podniósł koszulę wyżej – byłoby już po Tobie... A tak, zmyliła go nocna koszula,
gładkie łydki i nieduże stopy...  – rozpatrywałam].

     Fakt ten ostatecznie zadecydował o konieczności podjęcia konkretnego działania obronnego – Jurek był zmuszony zapisać się
jako ochotnik z ostatniej łapanki (Jego słowa) do Wojska Polskiego pod egidą władzy sowieckiej. Mimo to, sytuacja stawała się
jednak coraz bardziej zagrażająca zdekonspirowaniem, toteż rodzina podjęła decyzję wyjazdu w ramach tzw. repatriacji.

     Po dwutygodniowej tułaczce w wagonie towarowym, Antoni Gajczewski z synem osiedlił się w Raszycach k. Jeleniej Góry
(wówczas Strupice / niem. Straupitz) a po kilku miesiącach dojechała matka J. z trzema córkami (najmłodszą ur. 1941 r.).
Zamieszkali w kamiennym domu bez wygód, pamiętającym czasy napoleońskie, za to z zapleczem (warsztat, obora).
Lokum takie wybrano ze względu na konieczność utrzymania krowy, którą zakupiono przed wyjazdem z Wileńszczyzny
jako żywicielkę rodziny w owych niepewnych czasach.

     Żyli z pracy rąk, bardzo skromnie; dzieci pokończyły szkoły, aż wreszcie rozjechały się na studia do Wrocławia.
Jak można by określić opisane konkretne wydarzenia - działaniem Opatrzności, szczęśliwym zbiegiem okoliczności,
czy może jeszcze inaczej... ?

     [Tragicznego losu nie uniknął kuzyn i rówieśnik Jurka, Bohdan Ejmont wraz z rodzicami.]

     Ejmontowie mieszkali w Krzywiczach. Ojciec Bohdana był tam kierownikiem szkoły a matka (ciocia Bronia) nauczycielką.
Ojca zamknęli sowieci na Łubiance a Bohdana z matką wywieźli do Kazachstanu. Moja mama dostała list, w którym ciocia
Bronia
[jej kuzynka – przyp. L.G.] pisała, że Bohdana tutaj nie ma, bo poszedł 10 km w jedną stronę zbierać zeszłoroczne kłosy.

     W tych strasznych warunkach ciocia Bronia zwariowała i umarła a Bohdanem zaopiekowała się prawdziwa
”russka babuszka” (podobno daleka krewna generała Tuhaczewskiego), która przywiozła go do Polski,
chociaż sama nigdy się po polsku nie nauczyła.

     Początkowo zamieszkali w Sopocie, a potem dołączył do nich ojciec Bohdana, którego sowieci wypuścili z więzienia.
Bohdan ukończył w Warszawie studia aktorskie.
Kiedy byłem u nich w Sopocie, rozmawiałem z „babuszką” po rosyjsku.
Jurik,(mówiła)- ty dołžen byt’ artist, nie Bohdan!

     Po latach, kiedy wolno już było starać się o wyjazd do ZSRR, Bohdan napisał do władz o pozwolenie na odwiedzenie
grobu matki w Kazachstanie, ale dostał odmowę ‘ ze względu na niemożność zapewnienia odpowiednich
warunków pobytu’ -
[kończył fragment wspomnień z tych czasów.]

     [Po 1945 r., dzieląc losy kresowych Polaków, krewni Gajczewskich rozproszyli się po całej Polsce – osiedlili się w Bydgoszczy,
Łodzi, Sopocie i Warszawie a jeden z kuzynów Jurka (również ze strony matki) – Michał Sakowicz – zaraz po zakończeniu wojny
zmuszony był szukać ratunku aż w Chicago (skąd już nie powrócił), ponieważ miał na sumieniu „wrogą działalność”,
a tym samym już z góry „zapewniony” wyrok śmierci.

     Już kolejne, trzecie pokolenie rodziny G. przechowuje chwalebną pamięć o czasach, kiedy ‘Jeszcze [było] słychać śpiew i rżenie koni
zanim królestwo zła zaczęło pochłaniać nasz naród również ze wschodu.

     Zachował się też pewien szczególny dokument poświadczający, że: ’W czasie okupacji Jerzy Gajczewski zachowywał się jak dobry Polak.
Postanowieniem z 7 grudnia 1994 r. nadano Mu Krzyż Armii Krajowej z legitymacją Nr 48-94-212. Oboje przyjęliśmy ten dar z wielkim wzruszeniem...]

 

/W:/ Gajczewska Ludmiła, Był taki czas...Wrocław, grudzień 2016, s. 24 [wiersze].

2  Autentyczną formę wypowiedzi potocznej Jerzego Gajczewskiego wyróżniono kursywą.

W nawiasach kwadratowych podano informacje zredagowane na podstawie relacji Jerzego Gajczewskiego
oraz komentarz własny red. (żony, Ludmiły).

 

Stanisław Gumuła w Legionach [materiały do przedstawionej prelekcji]

 

Odpis. Zaświadczenie. Związek Legjonistów w Wieliczce zaświadcza, że p. Stanisław Gumuła, ur. 15 stycznia 1895 r. w Krzyszkowicach, szeregowiec 2 pułku Legjonów Polskich, został zajęty do niewoli przez wojska rosyjskie w 1915 r. w styczniu, w czasie pełnienia służby na odcinku bojowym Kirlibaba. Wymieniony wyżej p. S. Gumuła dostał się do niewoli z powodu zajęcia skrzydeł obsadzanych wojskami austrjackiemi. Grupa legionistów będąca w centrum linji, zmuszona była po krótkiej walce poddać się ze stratą kilku rannych i zabitych. Wina lub dobrowolne poddanie się wyżej wymienionego są wykluczone. Dokument rehabilitacyjny wystawiony przez władze austrjackie we Lwowie w 1918 r. został wymienionemu zabrany przez wojska ukraińskie w czasie inwazji ukraińskiej. Dokument niniejszy wydaje się na prośbę p. St. Gumuły dla przedstawienia go władzom szkolnym, celem uzyskania zaliczenia lat służby w Legjonach do lat służby nauczycielskiej. Wieliczka, dnia 19 lipca 1927. Prezes: Dr Stanisław Scheuring ,mp. L. S. Sekretarza: J. Stańda , mp. - - - - - - - - - - -   [Pieczęć okrągła z napisem nieczytelnym] [Pieczęć podłużna z napisem] Stwierdzam dosłowną zgodność niniejszego odpisu z oryginałem. Biała, dnia 13/II 1932. p.o[dopisek pismem od-ręcznym inspektor szkolny. [podpis własnoręczny nieczytelny]  - - - - - - - - -
[Po lewej stronie u dołu adnotacja odręczna] Coll. A. Szk[2 litery nieczytelne]

[Tekst dokumentu przesłanego pocztą internetową przez wnuczkę St. O. zdigitalizowała sio-strzenica jego żony, Ludmiła Gajczewska. Zachowano pisownię oryginału]

Odpis z dokumentu[po prawej stronie u góry odręcznie zapisany przez właściciela wyraz „Odpis” z poniżej oznaczonym
numerem karty cyfrą arabską „5”
Odpis Dr Tadeusz Bierczyński Adwokat w Wieliczce. Poświadczenie. Jako były chorąży 2 pułku piechoty Legjonów Polskich i dowódca III plutonu 6 kompanji tegoż pułku poświadczam, iż pan Stanisław Gumuła, nauczyciel, ur. 15 stycznia 1895 roku w Krzyszkowicach, pow. wielickim, służył w tymże plutonie, kompanji i pułku Legjonów Polskich od czasu sformowania tego pułku w sierpniu 1914 a od 30 września 1914 do końca stycznia 1915, brał udział z tymże pułkiem w walkach na froncie austrjacko-rosyjskim. Służ[b]ę swą pełnił przez ten cały czas tak na postojach, jak i we walce z niezwykłą sumiennością, a w walce odznaczał się odwagą i zimną krwią. Ostatnio pełnił w mym plutonie funkcję podoficera. Wysłana[!] przezemnie na zabezpieczenie wysuniętej naprzód linji bojowej pod Kirlibabą, powstrzymywał przez jakiś czas w bardzo trudnym górskim terenie napór oddziałów rosyjskich i tam bez swej winy zasłaniając odwrót linji głównej bojowej spowodowany załamaniem się skrzydeł obsadzonych przez wojska austriackiego pospolitego ruszenia i zajściem oddziałów nieprzyjacielskich na tyły tej linji,[dostał się] do niewoli rosyjskiej, gdzie przebywał do roku 1918 jako jeniec. Z czasów mego pobyty w Rosji również w charakterze jeńca wojennego od listopada 1915 do sierpnia 1918 wiadomem mi jest, iż pan Stanisław Gumuła w czasie swego pobytu w niewoli do żadnej antypolskiej organizacji nie należał, ani tez nic na szkodę państwowości polskiej nie działał. Powyższe poświadczenie jako ściśle zgodne z prawdą zeznaję na życze-nie pana Stanisława Gumuły w celu zaliczenia mu służby w Legjonach Polskich do wysługi lat w służbie państwowej. Wieliczka, dnia 19 lipca 1927 r. Dr Tadeusz Bierczyński, mp. Cho-rąży 2 pp. Leg. Pol. adwokat i por. rez. P. Strz. Podhal.  - - - - -  - - - - -  - - [pieczęć okrągła nieczytelna][pieczęć podłużna z napisem] Stwierdzam dosłowną zgodność niniejszego odpisu z orygina- łem Biała, dnia 13/II 1932 p.o. inspektor szkolny[podpis wła-snoręczny nieczytelny]  - - - - - - - - - - [ z lewej strony napisano odręcznie] Coll. A. Szk[2 litery nieczytelne] bko

[dokument przesłany pocztą internetową przez wnuczkę St. G. zdgitalizowała siostrzenica jego żony, Ludmiła Gajczewska. Zachowano pisownię oryginalną dokumentu w maszynopisie. Nawiasy kwadratowe pochodzą od redakcji komputerowej]